Przed rokiem, we wrześniu 2013 r., przychylne, południowe wiatry przywiały nam, znanego już wcześniej, księdza Rafała. W efekcie zmian administracyjnych został on naszym proboszczem. Miał On za sobą sporą praktykę muzyczną i nie najgorsze ucho oraz potrzebę współistnienia z muzyką. Rzucił więc któregoś dnia temat: ogłaszamy nabór do liturgicznej scholi parafialnej dorosłych. Żadnych ograniczeń poza dolna granicą wieku. Dzięki temu, górna granica nie istnieje i sporo metrykalnych seniorów też się załapało.
Pieczę nad zapaleńcami, którzy licznie zgłosili się na pierwszą próbę, objął nasz organista, Adam. Człowiek-orkiestra, wrażliwiec muzyczny, zdrowo traktujący śpiew kościelny, teoretyk, praktyk, otwarty na niekonwencjonalne formy, rozsądny zapaleniec.
Ruszyliśmy z kopyta. Atmosfera intensywnej pracy, cztery próby i pierwszy koncert. Na Św. Michała. A my w lęku: uda się, spodoba, czy może się wyłożymy i będzie kompromitacja. Jakoś nawet nieźle wyszło. Daliśmy czadu spełniając nadziej swoje i słuchaczy, a po trosze i szefostwa. Potem było już coraz lepiej. Docieramy się do dziś. Skład się zmienia. Nie każdy chętny może tak ułożyć swój rozkład tygodnia, aby środowy wieczór przeznaczyć na próbę, a niektóre niedziele, dni świąteczne i inne wyjątkowe – na koncerty.
W planach są kolejne pozycje tematyczne. Bo my:
Garniemy się do muzyki, Muzyka to jest nasz festyn, Kochamy trąbki i smyki, Obój, klarnet, klawesyn.
Przez rok pracy wypracowaliśmy pewne „procedury” ułatwiające życie. Choć jeszcze sporo przed nami, to już radzimy sobie z obiegiem nut, liznęliśmy trochę teorii muzycznej. W tym celu odbyły się bardzo udane, żywiołowe warsztaty. Widać i czuć a nieraz i słychać, że nam się chce. Bo w końcu:
Po to wiążą słowo z dźwiękiem kompozytor i ten drugi, Żebyś nie był bez piosenki, żebyś nigdy się nie zgubił. Żebyś w sytuacji trudnej mógł lub mogła westchnąć w wdziękiem: Życie czasem nie jest cudne, ale przecież mam piosenkę (dobrą na wszystko).
Pewnie, że bywają dni lepsze i gorsze. Jesteśmy przekrojem społeczeństwa. Mamy różny wiek, płeć, zawody, temperamenty, zainteresowania, predyspozycje, urodę, poczucie humoru, nastawienie do życia. To one czynią z nas grupę wciąż na dotarciu. Ale jedno jest pewne: łączy nas muzyka, która przecież łagodzi obyczaje (Arystoteles). Oraz „Liryka, liryka, tkliwa dynamika, angelologia i dal”. I dzięki temu pomaga przetrwać drobne kryzysiki.
Śpiewanie w grupie 40-50 osób to też wyzwanie i wzajemne szlifowanie. Tu nie ma miejsca na indywidualne gwiazdorstwo. Głosy są tylko cztery: sopran, alt, tenor i bas. A każdy z nich jakby jeden, choć złożony w wielu gardeł. Wrażliwość na treści, które mamy do przekazania to także nasz środek wykonawczy. Bez emocji byłoby tylko poprawnie a przecież ma wywoływać u słuchaczy wzruszenie, refleksje, dawać energię, wprowadzać w zadumę.
Wszystkich, którzy podobnie myślą i czują zapraszamy do współpracy. Chóry bardziej liczne brzmią potężnie i daj ą większe możliwości przekazu. Szef kierowany odgórnie (przez Pana B.) już wie, jak nas poprowadzić. My dajmy swoje chęci i możliwości.
MASZ PYTANIE? NAPISZ DO NAS.